97% skala podatkowa – idziemy po rekord Księgi Guinessa?
Ścieżki jakimi podążają myśli naszych legislatorów są wciąż pełne tajemnic. No bo jak inaczej potraktować pomysł by opodatkować przychód stawką 97%, jak nie zamiarem znalezienia się w Księdze Rekordów Guinessa, jako najwyższa stawka podatkowa na świecie? A może chęcią otrzymania IG Nobla (anty Nobla), za nowatorskie podejście do analizy popytu i podaży w kontekście nadzwyczajnych regulacji rynkowych?
Dobro luksusowe XXI w.
Cóż takiego można opodatkować najwyższą z możliwych stawek, bo dalej to już zostaje tylko konfiskata? Nawet przychody z tzw nieujawnionych źródeł są opodatkowane niższą, bo 75% stawką, Ktoś niezorientowany mógłby stawiać na narkotyki lub inne szkodliwe substancje. Otóż nie, są to przychody ze sprzedaży „gwarancji pochodzenia”. I żeby rozwiać wszelkie wątpliwości o legalności tego źródła przychodu, są to instrumenty potwierdzające wytworzenie energii elektrycznej w źródle odnawialnym – instrument zharmonizowany w całej Unii Europejskiej, a w różnych odmianach stosowany na całym świecie, od USA po Indie czy Japonię. Co więcej jest to instrument bardzo pożądany przez przemysł, bo pozwala udokumentować stosowanie zielonej energii, a tym samym jest kluczowym elementem raportowania strategii zrównoważonego rozwoju.
Pożądane zielone certyfikaty
Jedynym źródłem dla pozyskania gwarancji pochodzenia są wytwórcy energii z OZE i właśnie oni, sprzedając taką gwarancję, mają oddać 97% przychodów (nie zysku) z tego tytułu. W uzasadnieniu tej zmiany legislacyjnej, Ministerstwo Klimatu i Środowiska powołało się na inicjatywę ze strony przemysłu, skarżącego się, że gwarancje pochodzenia są za drogie (aktualna cena waha się pomiędzy 11-14 zł za MWh), a oni ich bardzo potrzebują. Jeżeli to prawda, to z kolei przemysł może kandydować do Nagrody Darwina, bo chyba nietrudno sobie wyobrazić, że nikt z własnej woli nie będzie podejmował wysiłku by pozyskać takie gwarancje (nie są one przydzielane automatycznie), po to by uzyskać 42 grosze dodatkowego przychodu z tego tytułu przy sprzedaży 1 MWh energii. Żeby dobrze zobrazować skalę, farma fotowoltaiczna o mocy 1 MW, w skali roku odnotuje przychód z tytułu sprzedaży gwarancji pochodzenia (po zapłaceniu tej daniny) w wysokości ok 420 zł. Efekt będzie dość przewidywalny – zmniejszenie podaży gwarancji pochodzenia na rynku. Wyjście oczywiście jest – import, bo jest to instrument zharmonizowany, ale czy w takiej sytuacji rynkowej, gdy podaż od głównego dostawcy radykalnie spada, a popyt wciąż wysoki, to ceny będą spadały? Jeżeli tak się stanie, to w istocie IG Nobel Ministerstwu Klimatu i Środowiska się należy.
Czego jeszcze możemy oczekiwać?
W zeszłym roku, mieliśmy dość podobną próbę nowatorskiego podejścia do nakładania nieproporcjonalnych i nieuzasadnionych danin w projektowanych regulacjach dotyczących linii bezpośredniej. Zaproponowano wówczas, by energia dostarczana za pomocą linii bezpośredniej (poza siecią elektroenergetyczną) była obciążana takimi samymi stawkami opłaty dystrybucyjnej jak energii dostarczana za pośrednictwem sieci elektroenergetycznej. Określiłem to wówczas jako „haracz systemowy” https://tundraadvisory.com/czy-wreszcie-mamy-szanse-na-linie-bezposrednia/ bo jakże inaczej można określić pobieranie opłaty, za usługę której się nie świadczy. Dziś w projekcie zmiany ustawy wygląda to lepiej, bo obciążenie stawkami dystrybucyjnymi otrzymało nazwę „opłaty solidarnościowej”, a i skala tego obciążenia jest już mniejsza.
Trochę strach się bać, jaki będzie następny pomysł…
Grzegorz Skarżyński
Partner
Tundra Advisory