19 sierpnia 2025
Dorabianie śmigłom ideologii

Na jednym z kanałów na platformie YouTube dziennikarz zachęcający do obejrzenia wywiadu stwierdził, że będzie rozmawiał o wiatrakach, dodając, że „brzmi to infantylnie”.
Jak to się zaczęło
Te niepoważne wiatraki od IX wieku towarzyszą ludziom w dość poważnych zajęciach, a Europejczykom od XII wieku. Pomagały mielić ziarno zbóż na mąkę, pompować wodę głębinową, ciąć drewno w tartakach, pozyskiwać olej poprzez mielenie nasion lnu czy słonecznika, młócić konopie, mielić tabakę, osuszać pola i wykonywać wiele innych czynności, które do błahych nie należą.
Na tereny obecnej Polski dotarły kilka wieków później, ale już od ok. XIV w. służyły mieszkańcom Kujaw i Wielkopolski. Mamy więc do czynienia nie tylko z pożytecznym urządzeniem, ale też z elementem od dawna funkcjonującym w życiu naszych przodków i naszym.
Inne określenie, które dało mi do myślenia w tym leniwym, wakacyjnym, czasem upalnym okresie, to „patriotyzm” — w różnych zaprzeczeniach oscylujący wokół odnawialnych źródeł energii, nie tylko turbin wiatrowych, choć to na nich skupia się większość uwagi. Z jednej strony mamy węgiel, który podobno symbolizuje patriotyzm, odkryty w Polsce w 1790 roku, a z drugiej — te „nieszczęsne” śmigła poruszane przez wiatr, wykorzystywane u nas do różnych celów już 400 lat wcześniej. Czy ograniczone zasoby węgla, szkodliwe dla zdrowia, mają większe prawo do bycia symbolem dumy narodowej niż wszechobecny i niezanieczyszczający powietrza wiatr?
Jak nie wiadomo, o co chodzi…
Może tu nie o historię chodzi, więc spójrzmy na ekonomię. W 2024 roku polski sektor węglowy otrzymał wsparcie finansowe z budżetu państwa — bezzwrotną dotację szacowaną na około 7 miliardów złotych! Mowa tu o kwocie większej niż na przykład ta przeznaczona na naukę. Nasze kopalnie są nie tylko nierentowne, ale wydobywany z nich węgiel jest znacznie droższy od tego sprowadzanego z Kazachstanu czy Kolumbii. No i gdzie ten patriotyzm, skoro zamiast inwestować w rozwój, przepalamy miliardy?
Czy zatem energia wiatrowa jest „patriotyczna”? Przecież to zagraniczny kapitał inwestowany w naszym kraju! Po pierwsze, nie tylko, bo mamy wiele polskich firm na rynku — daleko nie szukając, sam Orlen aktywnie działa w sektorze zielonej energii. A poza tym, czy to źle, że międzynarodowe firmy zatrudniają polskich specjalistów, inwestują w infrastrukturę lokalną, aby te instalacje mogły powstać, płacą właścicielom ziemskim za dzierżawione tereny, sponsorują materiały naukowe do szkół i świetlic, place zabaw, uroczystości? Czy euro i dolar są gorsze od złotówki?
„Ach, te nieszczęsne turbiny z Niemiec”. Wiadomo, jak nie polskie, to nie patriotyczne. Tylko kto widział u nas turbiny zza Odry, jeszcze pewnie z odzysku? Polskie farmy wiatrowe świecą dumnie nowością prosto z fabryki, bo zużyte od sąsiada zwyczajnie się nie opłacają, a instalacja używanych turbin wiatrowych, z uwagi na istniejące przepisy, od wielu lat jest w procesie inwestycyjnym praktycznie niemożliwa. Wciąż jednak kupowane są za duże pieniądze u dostawców zagranicznych— ale co by było, jeśli te grube pieniądze puszczane dziś z dymem, zainwestować w polskie firmy?
Ktokolwiek jeszcze kilka lat temu usłyszał nazwę spółki FAMUR, automatycznie łączył ją z produkcją maszyn górniczych, czyli sprzętu do tych nierentownych kopalń. Mądrzy zarządzający w tej śląskiej spółce zauważyli, co się święci, i najpierw weszli na rynek serwisowania i remontów turbin wiatrowych, a obecnie prezentują już pierwszą polską przekładnię główną do turbin wiatrowych! Tylko pomyśleć, co można by osiągnąć z budżetem 7 mld złotych!
Między mitem a legendą
Może to, czego brakuje wiatrakom w Polsce, to zapełnienia nimi nowych podań i legend? Jedyne, co mamy, to romantyczny Don Kichot — swoją drogą także obcokrajowiec — który walczył z gigantami. Tyle że tak jak w powieści ci giganci nie byli prawdziwi, tak może i u nas większość problemów z ideologicznie niepatriotycznymi wiatrakami tkwi tylko w naszych obawach, które można rozwiać badaniami i suchymi faktami. Jedyny problem w tym, że siedemnastowieczny bohater Cervantesa nie chciał słuchać…